zmęczenie, ale się nie zatrzymywała. Z wierzb przydrożnych spadały długie, żółte liście, lub ciężkie krople chłodnej rosy. Na tarninowych krzakach były jeszcze jagody, ale tak cierpkie, że wykrzywiały usta.
Szaro i smutno było na szerokim świecie, otulonym w szare, ciężkie, ołowiane chmury.
Długo tak szła Marysia, wkońcu zmęczyła się bardzo i usiadła znowu pod drzewem. Właśnie pierwszy śnieg pokrył ziemię, i bose nożyny dziewczynki poczerwieniały z zimna. Wtem tuż przed nią stanęła duża, szara wrona; popatrzała na nią, pokręciła łebkiem, podleciała w prawo i w lewo i zawołała kra! kra!
Znaczyło to: — Dzień dobry, kochana dziewczynko, musisz być bardzo biedna, kiedy w takie zimno sama idziesz w świat szeroki. Gdzież ty idziesz, dziewczynko? czego szukasz?
Marysia zrozumiała, co chce powiedzieć wrona, i tak jej była wdzięczna za współczucie, tak jej się ciepło zrobiło w serduszku, że natychmiast opowiedziała jej całą historję i spytała zarazem, czy nic nie wie o Janku.
Wrona kręciła łebkiem w zamyśleniu, podlatywała na prawo i na lewo i powtarzała, jak gdyby do siebie:
— A może? A być może? A kto wie? Kto wie? Kto wie?
— Widziałaś go! zawołała uszczęśliwiona Ma-