Strona:Królowa śniegu (Hans Christian Andersen) 035.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

żym krzaku, który stoi na śniegu, okryty czerwonemi jagodami. Ale już z nią nie rozmawiaj i wracaj tu co prędzej.
Eskimka posadziła Marysię na renie, przywiązała ją dobrze, a poczciwe zwierzę pomknęło natychmiast.
— Ach, moje buciki! moje rękawice! — zawołała Marysia, gdyż mróz ostry owiał jej bose nożyny i zatamował prawie oddech w piersi.
Ale ren nie śmiał wrócić, ani się zatrzymać, i biegł naprzód, co miał siły, aż stanął na granicy ogrodu królowej, przy wielkim krzaku, okrytym czerwonemi jagodami.
Tu zsadził Marysię na ziemię i pocałował ją w usta, a z oczu popłynęły mu łzy wielkie.
Potem zawrócił i znów biegł przed siebie, wcale się nie oglądając.
A biedna Marysia została na śniegu, sama jedna, bosa, bez rękawic i bucików, wśród wichru i strasznego mrozu.
Zaczęła biedz naprzód, jak mogła najprędzej. Ale natychmiast zastąpił jej drogę cały tłum płatków śnieżnych. Nie spadały one z nieba, gdyż niebo było jasne i pogodne, oświetlone płonącą zorzą, lecz unosiły się nizko nad ziemią i powiększały coraz bardziej w miarę, jak zbliżały się ku niej.
Wtedy przypomniało się dziewczynce, jak oglądała z Jankiem płatki śniegu przez szkło powiększające. Tamte jednak były inne i nie takie wielkie. Te wyglądały strasznie, jak żywe istoty: były to rzeczywiście przednie straże królowej śniegu. Ich postaci były dziwaczne i groźne: niby ogromne, białe i kolczaste jeże — to kłęby żmij i wężów o syczących paszczach — to niby małe, grube niedźwiedziątka o nastroszonej sierści. A wszystkie białe, lekkie, świecące, ruchliwe, bu-