Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

lat mieszkałam stąd o milę i nie znałam tego cudu! Zaczynaj, Diano.
— Dawno temu — mówiła Diana, — folwark ten należał do starego Daniela Graya, który wówczas mieszkał w dzisiejszym domu Slona. Pewnej zimy jedyny syn Daniela — Jan, wyjechał do Bostonu szukać zajęcia, i tam zakochał się w młodej dziewczynie — Helenie Murray. Pracowała w fabryce, ale niecierpiała swego zawodu. Wychowana była na wsi i do niej tęskniła. Przyjęła oświadczyny Jana pod warunkiem, że zamieszkają w jakiej cichej miejscowości wśród pól i lasów. Przywiózł ją więc do Avonlea. Pani Linde powiada, że ryzykował wiele, żeniąc się Amerykanką, tem bardziej, iż była ona słabego zdrowia i nie miała pojęcia o gospodarstwie. Matka jednak mówi, że była piękna i słodka, a Jan dosłownie całował ślady jej stóp. Stary Gray podarował folwark synowi. Jan wybudował mały domek i mieszkał w nim z Heleną przez cztery lata. Nie wychodziła wcale z domu i prawie nikt jej nie odwiedzał, z wyjątkim mojej matki i pani Linde. Jan założył jej ten ogród, którym się cieszyła, jak dziecko. Nie była dzielną gospodynią, natomiast zamiłowaną ogrodniczką i kwiatom poświęcała wszystkie wolne chwile. Nagle zachorowała. Matka moja przypuszcza, że biedaczka miała suchoty, zanim tu przybyła. Nie leżała w łóżku, ale z dnia na dzień stawała się bledszą i słabszą. Jan nie pozwolił nikomu doglądać jej, sam ją pielęgnował, a matka mówi, że był delikatny i czuły, jak kobieta. Codziennie wynosił ją, otuloną w szal, do ogrodu i umieszczał na słońcu. Tam czuła się zupełnie szczęśliwą. Podobno rano i wieczór Jan klękał przy niej i modlili się razem, ażeby Bóg zesłał jej śmierć wśród kwiatów. Modlitwa ich została wysłuchaną. Pewnego dnia Jan wyniósł ją, jak zwykle, do ogrodu; zerwał wszystkie rozkwitłe róże i zarzucił niemi całą jej postać. Uśmiechnęła się, przymknęła oczy i... zakończyła życie.