Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

bo Marta Copp sprzedaje każdą rzecz, na którą znajdzie się kupiec. Gdyby jednak nie chciały, to Keysonowie na pewno sprzedadzą swój, tylko, że Mania nie wie, czy ich półmisek jest taki sam jak ciotki Józefiny.
— W takim razie jadę do nich jutro — rzekła Ania stanowczo. — Ale ty musisz mi towarzyszyć. Wielki ciężar spadnie mi z serca. Pojutrze mam być w mieście, a nie śmiałabym spojrzeć w oczy twojej ciotce, nie odwożąc jej półmiska. Byłoby to jeszcze większe przejście, niż w swoim czasie przeprosiny za nocny napad w waszym gościnnym pokoju.
Dziewczęta roześmiały się na to wspomnienie[1].
Nazajutrz po południu wyruszyły na poszukiwanie nieszczęsnego antyka. Dziesięć mil dzieliło je od Spencervale, miejsca zamieszkania panien Copp, a pogoda nie była zbyt odpowiednia dla jazdy. Upał panował nieznośny, ani śladu wiatru, na drodze zaś unosiły się tumany kurzu, jakich należało się spodziewać po sześciu tygodniach nieustannej suszy.
— Ach, jakże pragnę, by deszcz lunął — westchnęła Ania, — wszystko jest spalone. Pola wyglądają żałośnie, a drzewa zdają się wyciągać ramiona, błagając o deszcz. Ból mnie przenika, ilekroć wejdę do mego ogródka, chociaż ogródek jest drobnostką w porównaniu ze stratami rolników. Pan Harrison mówi, iż jego łąki są tak wysuszone, że krowy nie znajdują ani źdźbła pożywienia; poprostu czuje się winnym okrucieństwa wobec tych stworzeń, ilekroć spotka ich spojrzenia.

Po dość uciążliwej jeździe dziewczęta przybyły do Spencervale i skręciły na odludną drogę, gdzie kępki trawy między śladami kół wskazywały na brak ruchu w tych stronach. Wkrótce znalazły się przed siedzibą panien Copp, domostwem o tak nadzwyczajnej zewnętrznej schludności, że nawet Zie-

  1. Opis tego zdarzenia znajduje się w pierwszej części: „Ania z Zielonego Wzgórza“.