Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

i Ruby Gillis, oraz jedną czy dwie z pośród koleżanek, uważających, że ich wyobraźnia także wymagała pielęgnowania. Chłopców nie dopuszczono — pomimo twierdzenia Ruby Gillis, że obecność ich ożywiłaby związek. — Każdy członek winien był napisać jedną powieść na tydzień.
— Jest to niezmiernie zajmujące — opowiadała Ania Maryli. — Każda z dziewcząt odczytuje swój utwór głośno, a następnie rozprawiamy o nim. Mamy zamiar zachować je, a w przyszłości odczytywać naszemu potomstwu. Pisujemy pod pseudonimami. Mój jest Rosamonda Montmorency. Wszystkie dziewczęta są bardzo zdolne. Ruby Gillis jest wyjątkowo sentymentalna. Wprowadza zbyt wiele miłości do swych opowiadań, a zbyt wiele jest gorzej niż zbyt mało. Janka znów pomija miłość, bo uważa, że to brzmi głupio przy głośnem czytaniu. Powieści jej są bardzo rozumne. Djana wprowadza zbyt wiele zbrodni do swoich opowiadań. Mówi, że najczęściej nie wie, co począć z rozmaitemi osobami, więc każe je zabić, by się ich pozbyć. Najczęściej ja podaję tematy do tych powieści, lecz dla mnie to nic trudnego, bo mam zawsze miljony pomysłów.
— Ja uważam, że taka pisanina to znowu warjactwo — rzekła Maryla pogardliwie. — Napełniacie sobie głupstwami głowy i marnujecie czas, potrzebny na odrabianie lekcyj. Czytanie powieścideł jest już złe, a cóż dopiero pisanie ich.
— Ależ my się staramy, aby każdy utwór zawierał jakiś morał, Marylo — broniła się Ania. — Ja wymagam tego nawet. Wszyscy szlachetni bywają wynagradzani, zaś wszyscy źli odpowiednio karani. Jestem pewna, że to musi wywrzeć dobroczynny wpływ na czytelnika. Morał to najważniejsze! Pan Allan tak twierdzi. Odczytałam jedną z moich powieści pastorstwu, i oboje przyznali, że morał był bardzo dobry. Tylko podczas wzruszających sytuacyj śmieli się serdecznie. Co prawda, ja wolę, jeżeli słuchacze płaczą. Janka i Ruby płaczą najczęściej, gdy odczytuję wzruszające okresy. Djana napisała o naszym klubie do ciotki Józefiny,