Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/349

Ta strona została uwierzytelniona.

dobny do swego ojca w tym wieku. Jan Blythe był także bardzo przystojny młodzieniec. Przyjaźniliśmy się ze sobą. Ludzie nazywali go nawet moim narzeczonym.
Ania spojrzała ciekawie na Marylę.
— Ach, Marylo... i cóż się stało... dlaczego... jakaż przyczyna?
— Posprzeczaliśmy się ze sobą. Nie chciałam mu wybaczyć, kiedy prosił o zgodę. Miałam zamiar uczynić to później, lecz byłam zła, obrażona i narazie pragnęłam go ukarać. Nie prosił więcej. Blythowie byli zawsze dumni. Ale ja potem żałowałam... smutno mi było. Nieraz żałowałam, że nie wybaczyłam mu, kiedy mnie o to prosił.
— Więc i Maryla miała w swej młodości zawód serdeczny? — spytała Ania łagodnie.
— Tak, możesz to tak nazwać. Nie domyśliłabyś się tego, patrząc na mnie, prawda? Ale nigdy nie należy sądzić ludzi wedle ich powierzchowności. Wszyscy już zapomnieli historję Jana i Maryli. Ja sama byłabym zapomniała. Lecz wspomnienia te odżyły we mnie, kiedym zeszłej niedzieli ujrzała Gilberta Blythe.