— Pędźmy za nim! — zawołał.
— Nie jesteś ranny, Aleksandrze!
— Nie, szefie.
Rzucili się obaj za uciekającym, wołając o pomoc. Lecz o tak wczesnej godzinie mało jeszcze było przechodni w tej dzielnicy miasta. To też mężczyzna, który ich znacznie wyprzedził, oddalił się jeszcze bardziej. Nareszcie zawrócił w ulicę Oktava Feuiletta i znikł im z oczu.
— Znajdę ja cię jeszcze, nicponiu! — zgrzytnął don Luis zaprzestając bezowocnego pościgu.
— Przecież pan, nawet nie wie, kto to jest, szefie.
— Owszem, to on.
— Kto taki!
— Człowiek o hebanowej lasce. Poznałem go pomimo, że sobie ogolił brodę i wąsy. Ten sam, który do nas strzelał ze schodów swego domu na bulwarze Richard-Wallace, ten, który zabił głównego inspektora Aucenisa. Nędznik! Ale skąd on wiedział, żeśmy nocowali w willi Fauvillow! Chyba mnie ktoś szpieguje. Ale w jakim celu i jakim sposobem!
Mazeroux pomyślał chwilę i rzekł:
— Proszę sobie przypomnieć, szefie. Rozmawialiśmy telefonicznie wczoraj popołudniu. Mówił pan wprawdzie głosem przyciszonym, ale kto wie, czy pana ktoś z drugiego pokoju nie słyszał.
Don Luis nie odpowiedział. Myślał o Florencji...
Dnia tego panna Levasseur nie przyniosła mu korespondencji, jak zwykle. I on też jej nie wzywał. Widział ją parę razy przez okno, wydającą rozkazy nowej służbie. Poczem musiała pójść do siebie, gdyż więcej się nie ukazała.