Przeniesiono go do pobliskiej apteki, gdzie w 10 minut potem skonał.
Kiedy Mazeroux, który towarzyszył nieszczęsnej ofierze wypadku, sam nieco oszołomiony, wrócił do auta, zastał tam dwóch policjantów, spisujących protokół. Peremny już nie było.
Don Luis wskoczył do taksometra i kazał się wieść do domu. Wysiadłszy, przebiegł dziedziniec i skierował się korytarzem do mieszkania panny Levasseur...
Doszedłszy do drzwi zapukał i, nie czekając odpowiedzi, wszedł.
W drzwiach salonu ukazała się Florencja.
Perenma usunął ją z drogi i wszedłszy do pokoju zawołał silnie wzburzony:
— A więc stało się. Mieliśmy wypadek, pomimo, iż nikt z dawnej usługi przygotować go nie mógł, gdyż nikogo z nich już tu niema. Zresztą popołudniu wyjeżdżałem autem. Widocznie więc między szóstą a dziewiątą wieczorem musiał się ktoś zakraść do garażu i przepiłować w automobilu kierownicę.
— Nie rozumiem... Nic nie rozumiem — powtórzyła widocznie przerażona.
— Doskonale pani rozumie, że wspólnikiem bandytów nie może być żaden z nowych służących, i rozumie pani też, że się wypadek nie mógł w tych warunkach nie udać. Jest też ofiara, która za mnie życiem przepłaciła.
— Ależ jaki wypadek? co się stało? Mówże pan nareszcie!
— Samochód przewrócił się i szofer zabity.
— Jezus Marja! — krzyknęła.
— Ależ to straszne! I pan przypuszcza, że ja... że jabym mogła... Ta śmierć! to okropne! biedny człowiek...
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/157
Ta strona została przepisana.