Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/194

Ta strona została przepisana.

Don Luis wzruszył: ramionami.
— Niewinność pani Fauville niema tu nic do rzeczy. Nie o nią nam idzie, lecz o was dwoje i o mnie. A więc prosto do celu i to jaknajprędzej. Jest to w waszym interesie jeszcze więcej, niż w moim.
— W naszym interesie?
— A nie tak, zapominacie widocznie o dalszym ciągu mojej deklaracji. Głosiłem w niej nietylko niewinność parni Fauville, lecz zapowiedziałem też „Bliskie aresztowanie rzeczywistych winowajców“.
Sauverand i Florencja podnieśli się z miejsc równocześnie.
— A dla pana... winowajcy?...
— Ha, cóż! Znacie ich równie dobrze, jak ja. Jest nim „człowiek o hebanowej lasce“, który na wszelki wypadek nie może zaprzeczyć zabójstwa inspektora Aucenisa, i wspólniczka jego wszystkich zbrodni. Oboje pamiętają niezawodnie kilkakrotne próby pozbawienia mnie życia... i nie dalej jak wczoraj w stodole tej, gdzie wiszą dwa szkielety, ową kosę, która mi o mało głowy nie ścięła...
— A więc?
— A więc przegraliście. Musicie więc długi płacić, tem bardziej, żeście się w najgłupszy sposób sami rzucili w lwią paszczę.
— Nie rozumiem? Co to znaczy?
— To znaczy poprostu, że Florencję Levasseur już znają. Że wiedzą, iż pan się tu znajduje. Że dom jest otoczony policją i lada chwila zjawi się tu komisarz Weber.
Sauverand wydawał się mocno zmieszany tą nieoczekiwaną groźbą. Florencja była blada jak płótno i szalony niepokój odbijał się na jej twarzy.