I uśmiechał się. Uśmiechał się mile, z serdeczną dobrodusznością.
— Nie ruszaj się. — rzekł mu, skinąwszy prawą ręką.
Weber stał jak wryty, przerażony tym uśmiechem, nie wróżącym nic dobrego.
— Nie ruszaj snę! — powtórzył don Luis.
— Nie obawiaj się niczego... Nic ci się złego nie stanie. Pięć minut tylko ciemnicy dla niegrzecznego chłopczyka. Gotów jesteś! Raz, dwa, trzy, krak!
Usunął się zlekka na bok i nadusił guzik mechanizmu. Żelazna zasłona opadła... Komisarz Weber był uwięziony.
— Dwieście miljonów spada, zaśmiał się gorzko Perenna. Piękne uderzenie, lecz troszkę drogie. Żegnaj mi spadku po Morningtonie! Żegnaj! Żegnaj mi również Perenno! A teraz mój kochany Łupinie, jeśli nie chcesz, żeby się Weber zemścił, to zmykaj, ile ci sił starczy!
Mówiąc to, zamknął z wewnątrz na klucz szerokie drzwi podwójne, prowadzące z pierwszego salonu na korytarz. Następnie, wróciwszy do gabinetu, zamknął drzwi, wiodące do salonu.
W tej chwili uwięziony komisarz zaczął walić z całych sił w zasłonę, tak, że go chyba można było przez otwarte okno na podwórzu usłyszeć.
— Głośniej, panie komisarzu, — zawołał don Luis.
Wyjął rewolwer z kieszeni i dał kilka strzałów w okno, przyczem rozbił jedną z szyb. Następnie szybko wyszedł z gabinetu małymi drzwiczkami, ukrytymi w boazerji ściany, przeszedł korytarzyk, okalający oba pokoje i oddzielony od głównego korytarza jeszcze jednemi drzwiami i ukrywszy się za odrzwia takowych, czekał.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/214
Ta strona została przepisana.