Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/240

Ta strona została przepisana.

obecnych. Ludzie ci, przygotowani do walki, pragnęli móc wyładować nagromadzoną w sobie energję. To też patrzyli i słuchali z natężoną uwagą. Około pierwszej, powstał lekki popłoch, dowodzący, że nerwy wszystkich zgromadzonych były w naprężeniu. Z pierwszego piętra dał się słyszeć wystrzał a następnie okrzyki. Jak się okazało, dwóch agentów, obchodzących pokoje, nie poznało się wzajemnie i jeden z nich strzelił w powietrze na alarm.
Na bulwarze było jednakże mniej osób, jak się o tem przekonał p. Demalion, otworzywszy drzwi do ogrodu. Rozkazy straży były już mniej ostre tak, że ciekawi mieli możność przybliżać się do ogródka i willi.
— Całe szczęście, że to nie dziś ma być wybuch, panie prefekcie — rzekł Mazeroux — gdyż wszyscy ci poczciwcy wylecieliby w powietrze razem z nami.
— Za dziesięć dni nie będzie wybuchu, tak samo, jak dziś nie będzie listu — odparł p. Demalion, wzruszając ramionami.
Poczem dodał:
— Zresztą dnia tego rozkazy będą niewzruszone i nikt do wilii nie zbliży się.
Było to o godzinie 2-giej minut 10.
I godzinie 2-giej minut 25, kiedy prefekt zapałał cygaro, dyrektor policji powiedział z uśmiechem:
— Tej przyjemności będzie się pan musiał na przyszły raz wyrzec, panie prefekcie, groziłoby to bowiem zbyt wielkiem niebezpieczeństwem.
— Na przyszły raz — odrzekł p. Demalion — nie będę tracił czasu na wartowanie tutaj. Gdyż zdaje mi się, że sprawę tych listów można uważać za ostatecznie zlikwidowaną.