— Bratanica Gastona Sauveranda... — wyszeptała Florencja...
Wspomnienie ojca, którego właściwie nie znała, nie wzruszało jej zbytecznie. Lecz płakać zaczęła na myśl o Gastonie Sauverandzie, którego serdecznie kochała, nie wiedząc, jak bliskie łączyły ich więzy.
Czy były to łzy szczere? Czy też łzy dobrej aktorki, która umiała odegrać siwą rolę?
Don Luis obserwował p. Demaliona, więcej jeszcze, niż Florencję i starał się wyczytać jego tajne myśli i zamiary. I nagle z całą pewnością zrozumiał, że aresztowanie Florencji jest już rzeczą ostatecznie postanowioną i to pod zarzutem najstraszliwszych zbrodni. Postąpił więc ku niej, mówiąc:
— Florencjo, żeby się bronić, musisz przedewszystkiem zrozumieć, w jak okropnej pozycji stawiają cię wypadki. Pan prefekt, kierowany logiką tych wypadków, doszedł do przekonania, że osoba, która wejdzie do tego pokoju i której prawa do spadku Morningtona będą uzasadnione, będzie tą właśnie osobą, która zamordowała spadkobierców Morningtona. I weszłaś ty, Florencjo...
Panna Levasseur zadrżała od stóp do głowy i stała się blada, jak śmierć. Nie zaprzeczyła jednak ani słowem ani giestem.
Perenna ciągnął dalej:
— Oskarżenie jest wyraźne, czy nie masz nic do powiedzenia?
Florencja milczała długą chwilę, poczem rzekła:
— Nie mam nic do powiedzenia. To wszystko jest tak niezrozumiałe... tak ciemne...
Naprzeciw niej don Luis drżał ze wzruszenia.
Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/305
Ta strona została przepisana.