Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/62

Ta strona została przepisana.

je z sobą, przyczem wypadło mu i naturalnie nie miał czasu szukać go w ciemnościach.
Wziął jabłko do ręki i przypatrywał mu się uważnie. Wtem krzyknął ze zdumienia, nie wierząc własnym oczom. Na jabłku były ślady zębów!
— Czyż to możebne, żeby ktoś z nich popełnił taką nieostrożności?
Gubił się w domysłach szukając wyjaśnienia tego niepojętego faktu i wpatrując się w owoc, na którego czerwonej skórce odcinały się wyraźnie dwa rzędy zębów, zagłębiających się w miękisz dwoma regularnymi półksiężycami.
— Zęby tygrysa! — szepnął Perenna. — Te same, które się już odznaczyły na tabliczce czekolady Verota! Trudno przecież przypuszczać, żeby to był zwykły zbieg okoliczności... Nie, to ten sam ślad, te same zęby...
Namyślał się chwilę, czy ten dowód zachować dla siebie dla swego prywatnego śledztwa, które miał zamiar na własną rękę prowadzić, czy też oddać go policji? Lecz jabłko to przejmowało go takim wstrętem, takiem fizycznem obrzydzeniem, że po namyśle odrzucił.
— Zęby tygrysa! — powtarzał z cicha. — Krwiożercze zęby!
Wrócił do pokoju, zamknął i zaryglował drzwi za sobą i położywszy pęk kluczy na stole, zapytał Mazeroux:
— Mówiłeś z prefektem policji?
— Mówiłem.
— Przybędzie wkrótce?
— Tak jest.
— Nie kazał ci telefonować do komisarjatu?
— Nie.
— Widocznie chce się osobiście o wszystkiem