Strona:Leblanc - Zęby tygrysa (1926).djvu/81

Ta strona została przepisana.

na którym znajdowały się też kamienie błękitne, zapytał ze zdziwieniem:
— A to co za klucze? — i wskazał przytem na dwa klucze, podobne zupełnie do kluczy, które otwierały zamek i zatrzask drzwi do ogródka.
Pani Fauville nie drgnęła nawet, żaden muskuł jej twarzy nie zdradził najmniejszego niepokoju. Odparła tylko:
— Nie wiem... Klucze te oddawana już tu leżą.
— Mazeroux, — rozkazał prefekt — spróbuj temi kluczami otworzyć te drzwi.
Mazeroux usłuchał rozkazu. Drzwi się otwarły.
— Rzeczywiście, przypominam sobie teraz — przyznała pani Fauville — mąż dał mi kiedyś podwójnie klucze od tych drzwi.
Słowa te wymówiła zupełnie spokojnie i naturalnie, jakgdyby nie zdając sobie sprawy ze straszliwego zarzutu, którym mogły ją obciążyć. I nie mogło być nic straszliwszego, jak ten zagadkowy spokój. Nie można było zrozumieć, czy to dowód prawdziwej niewinności, czy też szatańska przebiegłość zbrodniarki, której nic z równowagi wyprowadzić nie zdoła. Czy nie rozumiała ona dramatu, rozgrywającego się wkoło niej, którego była nieświadomą bohaterką? Ozy też rozumiała coraz silniej obciążający ją zarzut, który jej zagrażał straszliwem niebezpieczeństwem? Lecz w takim razie jak mogła popełnić taką nieostrożność i klucze zachować?...
Cały szereg pytań narzucał się wszystkim. Prefekt rozpoczął dalsze badanie:
— W chwili spełnienia zbrodni była pani nieobecną w willi, nieprawdaż?