Strona:Leo Belmont - Śmierć genialnego muzyka.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

— Słuchaj, podobno do redakcyi gazety: „.....“ przedostały się jakieś... „plotki...“
— Bądź spokojny... Doktór N. ma tam znajomość... Dziś wieczorem pojawi się wiadomość o twojej chorobie... Już ją dał... Przewidziane wszystko... Jutrzejsza wiadomość nie będzie niespodzianką... Zresztą może przetrzymamy ją do wieczora... żeby nie było tak nagle...
„...Chcesz może uporządkować papiery? Coś napisać?... list do... matki?
— Ta-ak...
— Dobrze... To ja zejdę na dół... i będę... pilnował...
— Dlaczego?..
— Może... ojciec tamtego nie dotrzymał słowa... Wygrażał się bardzo...
— Więc mogą... po mnie przyjść...?
— Tak... Będę pilnował... Pisz przy oknie... Dam ci znać...
— Dobrze... Więc... więc... już wszystko?... Dobrze... idź!.. Daj tylko rękę... no... i raz jeden pocałujmy się...
Usta ich zwarły się krótko...
Z czerwonemi obwódkami około oczu — spiesząc się — jakby obawiał się złamania woli własnej i młodszego brata — starszy odchodził ku drzwiom.
Muzyk zawołał nań jeszcze na progu.
— Bracie, bardzo mną gardzisz?...
Tamten zatrzymał się chwilę — potem czoło namarszczył i rzekł:
— Nie!
— Szczerze?
— Szczerze... Całą noc dzisiejszą czytałem Fedona... djalog o miłości... Jeżeli Plato.. boski Plato, chcąc dać przykład miłości i jej uniesień wielkich — bez cienia wstrętu, bez wzdrygnięcia, jako normalny przykład bierze ten... grzech... Jeżeli dla Sokratesa — to właśnie jest jednym z wzorów miłości, jeżeli on uległ temu, to... to... Może