Strona:Leo Belmont - Jak zabijaliśmy doktora Esperanto.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.

Naraz machnąłem ręką, rozpłakałem się i powiedziałem: „ludzkość nie chce, nie chce braterstwa! Homo homini lupus! A my jesteśmy marzyciele!“
Wtedy, chwiejąc się na nogach, jakby było trzęsienie ziemi, powstał Janek, jąkała, i korzystając z tego, że my wszyscy siedzieliśmy cicho, z opuszczonemi na piersi głowami miał do nas przemowę:
„Ludzkość to po… po… podlecy, a my jesteśmy du… du… duże osły! My chcemy wal… wal… walczyć z ludzką głu… głu… głupotą!…“
Taki był wstęp. Dalszy ciąg był rozwojem tezy naczelnej. Janek mówił, a my słuchaliśmy. Im dłużej mówił, z tem większem zajęciem słuchaliśmy jego zająkliwej mowy. Zapewniam was dziś jeszcze, że warto było posłuchać. Może czarna kawa wróciła mu jasność umysłu, a może jego duch filozoficzny, który ceniliśmy w nim zawsze, nie poddawał się naogół przemocy alkoholu, może wreszcie wymowność jego nabierała prężności, skąpana w napoju wyskokowym (boć zdarzają się i takie organizacje) — dość, że wyjaśnił nam barwnie, ściśle i głęboko, czemu było nas tylko sześciu i mimo starań pozostawało ciągle tylko sześciu, czemu zagrzewająca nas idea nie zagrzewała ogółu, czemu napotykaliśmy wszędzie tylko obojętność lub drwinki, apatję lub protest.
Ludzie, którzy tak płynnie recytują dowody przeciw językowi sztucznemu, mogliby się wiele od tego jąkały pouczyć. Powiadam to zupełnie serjo. Nie chcąc was nużyć powtarzaniem powtarzanych sylab, streszczam krótko zasadnicze idee Janka, radząc wam, abyście się dobrze nad niemi zastanowili. Oto rdzeń tej przemowy:


∗                    ∗

Cechą przeciętnej umysłowości ludzkiej jest, że nie schodzi ona nigdy do gruntu kwestji, lecz we wszelkich sądach posiłkuje się analogjami. Jest to najłatwiejsza me-