Strona:Leo Belmont - Jak zabijaliśmy doktora Esperanto.pdf/12

Ta strona została uwierzytelniona.

toda myślenia i dlatego uciekają się do niej wszyscy leniwcy. Lenistwo jest niesłychanie zarozumiałe. Nauczyło się kiedyś czegoś z musu, czy to pod linją nauczyciela, czy pod grozą dwójki w dzienniku, czy poprostu, że życie uderzyło w nie pouczającem doświadczeniem, jak obuchem, i mniema, że już wszystko wie, że zjadło wszystkie rozumy.
Odtąd, jeżeli zjawia się coś nowego, co wymagałoby przestudjowania specjalnego, skoro o tem nowem ma być wydany sąd słuszny, lenistwo cofa się przed nauką, ale… sąd wydaje. Bo ono zwykło upodabniać kwestję, narzucającą się myśli, do tych lub owych już wiadomych, znanych rozstrzygniętych lub pseudo-rozstrzygniętych kwestyjek, które ma w swojej ciasnej głowie, i powiadać: ponieważ to jest podobne do tamtego, to musi się rozstrzygać, jak tamto. Niema co mówić o tem, że analogje naogół są nader luźne, często błędne, że poprostu w zależności od humoru, od chwilowego rozpędu, przeciętny „myśliciel“ podciąga dany fakt zagadkowy pod kategoryjkę tych lub owych fakcików, które jako tako ułożył w „skarbcu“ swojego ducha.
Więc kiedy zjawia się idea zupełnie dlań nowa, np. idea sztucznego języka, przeciętny „myśliciel“ staje przeciw niej odrazu sztorcem. Albowiem szukając analogji śród zapasów swojej wiedzy, którą zawsze uważa za bogatą i niemal skończoną, nie znajduje tam punktu oparcia. On wie, że istnieje język francuski, niemiecki, angielski, chiński itd. i wie doskonale, że to wszystko są języki naturalne.
A zatem język sztuczny jest zgoła niepodobny do żadnego, nie daje się podprowadzić pod analogję z tamtemi. Dla przeciętnego myśliciela wystarcza to, aby odrazu osądzić, że język sztuczny jest niemożliwością.