Strona:Leo Belmont - Jej pierwsza noc miłości.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

wszystkie szyby — i zimno bezmiernej pustyni wdarło się w jego życie...
Skoczył do biórka. Pootwierał wszystkie szuflady. Śród stosu papierów wyszukiwał jej liściki, kartki, najdrobniejsze pamiątki czasów narzeczeńskich. Cieszył się, odnajdując jej książki gospodarskie, zapisane perełkami drobnych cyfr, prowadzone milutko - nieporządnie. Powyciągał z albumu wszystkie jej fotografie — całował, pieścił — i źródło błogosławione łez otwierało się znowu w jego sercu... Wilżyły rozpaloną twarz — schły — i zastępowane były nowemi cichemi potokami...
Zuzia kilkakroć lękliwie pukała do jego drzwi — półotwierała je nieśmiało — natrętnie przypominała, że „obiad podany“ „stygnie“. Machał na nią ręką niecierpliwie — niemal szorstko zbywał ją słowem: „zaraz“ — miał tę niezwykłą surowość w głosie, która odbierała odwagę służącej... Cofała się, szanując jego ból — i wracała na nowo, aż musiał iść na chwilę do stołu i dla pozoru coś przekąsić. Poczem wrócił do swojego rozkosznie-bolesnego zajęcia...


∗             ∗

Upływały godziny. Zapadał zmierzch. On siedział śród swoich pamiątek. Służąca wniosła lampę. Przemówiła coś do niego. Nie słyszał jej... Z westchnieniem pokiwała głową — i odeszła... Usiadła w ciemnym sąsiednim pokoju — i cicho płakała, mówiąc do siebie: „Biedny pan!..“ Nie słyszał jej płaczu...
Teraz dokonywał olbrzymiej roboty. Wygrzebywał z pamięci wszystkie szczegóły czteroletniego małżeńskiego pożycia — i zachwycał się każdem jej słowem, każdym gestem. Słodkim dreszczem obejmowało go wspomnienie niemal półrocznej delikatnej walki, którą stoczył z nią w sypialni małżeńskiej, zanim mu się oddała. Była chorobliwie wstydliwa. Kochała go, ale mierziła ją myśl o płciowym stosunku. Rozkoszował