Strona:Leo Belmont - Jej pierwsza noc miłości.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
—   9   —

Teraz postanowił pójść do tego pokoju — przekonać się raz jeszcze, że tam nic niema. Chciał popatrzeć pustce w ślepe oczy. Chciał ujrzeć tryumfujące przeżycie martwych sprzętów, urągających skazanemu na zgniliznę żywemu naczyniu duszy.
Wziął lampę — i krokiem pijanym szedł przez stołowy pokój. Usłyszał za sobą szmer ciężkiego oddechu. Wzdrygnął się — odwrócił. Podniósł lampę.
Skulona w kącie pokoju, w pobliżu drzwi gabinetu, spała Zuzia. Twarz jej zamorusana była łzami.
— Zuzia!...
Zerwała się zawstydzona...
— Co ty tu robisz?
— Czekałam... Myślałam, że Pan zawoła... Nawet herbaty Pan nie pił... Pukałam tyle razy... napróżno...
Wskazała na zastawiony stół...
— Nie jestem głodny... Możesz iść spać...
— A Pan? A Pan pójdzie spać?... Pan potrzebuje dużo snu.
— Ja... ja idę właśnie spać...
— Ach! to dobrze — uradowała się.
— Tak myślisz?...
Usta drgnęły mu żałością.
Postawił lampę na stole...
— Zuziu! naszej Pani niema...
Ryknęła niemal... i przerażona wybuchem swoim, pobiegła pędem do kuchni.
— Jakie to dobre stworzenie! — pomyślał. Jak ją lubiła moja żona!...
Stał bezradny, przymknąwszy oczy, głowę oparłszy o kredens. Wsłuchiwał się w płacz współczującej mu duszy. Sam nie miał w tej chwili łez...
Płacz w kuchni ustawał. Słyszał, jak dziewczyna krzątała się po kuchni. Potem dochodził go niewyraźny głos. Dziewczyna najwidoczniej modliła się przed snem.