Strona:Leo Belmont - Na tle tajemnicy procesu Ronikiera.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

— Zarzuciłem tę rzecz dawno... choć już trzy części gotowe... Kiedy głowa pęka od kłopotów finansowych, nie ma się natchnienia...
— Może panu szwagrowi nie dużo potrzeba. Tatuśby dał...
— Tatuśby dał?!...
Hrabia Ronikier począł śmiać się szyderczo... Potem przystąpił do chłopca, wziął go za obie ręce i wstrząsając nim, mówił przyciszonym z gniewu głosem:
— Twój tatuś jest kutwa... twój tatuś jest sknera... twój kochany tatuś a mój kochany teść oszukał mnie... ograbił!... Rozumiesz?...
Chłopiec poruszył się... drżał cały. Nawet w zmroku hrabia odgadywał, że musiał poblednąć.
— Ty nie lubisz tatusia. Ale tatuś jest dobry. A ty... ty... mówisz rzeczy brzydkie.
— A, brzydkie!
Hrabia zadzwonił.
Służący zjawił się i zapalił lampę.
Hrabia wyjął z biórka intercyzę ślubną. I długo tłomaczył chłopcu jej punkty.
Gorzko się skarżył na swój zawód. Tłomaczył chłopcu, iż teść go zmusił do kupna wielkiego majątku za pieniądze matki — ale nie dał mu gotówki — dał rentę, niewystarczającą na opłacenie procentów...
Chłopiec słabo się bronił... Przebąkiwał coś, że papa bał się, iż pieniądze mogą się rozejść w rękach pana Bohdana... i na życie nie starczy...
— I tak nie starczy nam na życie takie, do jakiego mamy prawo! — oburzał się hrabia. Powtarzam ci, że twój tatuś ograbił mnie!
Już krzyczał. Chrypł.