Strona:Leo Belmont - Opowieść prostytutki.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.
—   3   —

Czyliż warto się skarżyć na to, że z pięknych apartamentów pierwszego piętra przeszła na czwarte i utrzymywała się szyciem?..
Straciła jego!
Na zawsze!
Nie!.. ona temu wierzyć nie może... Dochowa mu tu na ziemi wierności, póki tchu jej w piersiach stanie, póki jej Bóg tu zamieszkiwać każe — a potem duch jej wzięci na gwiazdy i szukać będzie jego ducha w przestrzeni nieskończonej...
On tam być musi... Może właśnie na tym krzyżu gwiezdnym, który wydaje się jej w tej chwili uroczystej symbolem jej męki i nadziei zarazem..
Cisza... Przez okno od bzów sąsiedniego skweru zalatuje wonny wiatr i muska jej rozpalone czoło...
Wielka cisza...


∗                              ∗

Naraz z dołu dolatuje ją ordynarny pijany śmiech, pomieszany z ochrypłemi wyrazami...
Wzdrygnęła się cała...
Przez chwilę chciała cofnąć się od okna...
Ale odruchowo postąpiła przeciwnie — wychyliła się, aby zobaczyć, kto tak brutalnie wdarł się w jej marzenia...
Dwie prostytutki usiadły na schodkach.
Jedna opowiadała coś z ferworem...
Dwie upadłe istoty — dwa wyrzutki społeczeństwa — dwa życia o tysiące mil odległe od jej istnienia, nie związane z nią niczem... dalsze od jej myśli, niż owe wysokie gwiazdy na niebie...
Co obchodzić ją może, o czem mówią...
Chciała zamknąć okno — i udać się na spoczynek...
Lecz coś niewiadomego zatrzymało ją...
Jęła wsłuchiwać się z ciekawością...