Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/102

Ta strona została przepisana.

bierze gwoździe. Ja tu nie mieszkam! — odpar! ostro zmęczony i zniecierpliwiony ostatecznie lekarz.
— W domu niema ich! — rozpaczliwie dowodził ojciec.
— A więc... znosi je pielęgniarka! — odparł Gottlieb.
— Jest to osoba pewna... czcigodna... przychyliłaby nieba dziecku. Atak „wymiotów gwoździowych“ nastąpił, zanim przybyła.
— A więc... karmi je tem paskudztwem złośliwa służąca!
— Narazie nie mamy nowej służącej zaprzeczyła matka. Ja sama gotuję dla dziecka.
— No, to robi to dawna służąca!...
— Odprawiliśmy poprzednią służącą, Annę Göldi wyjaśnił pan domu — ponieważ była niechlujną... Podała dziecku mleko i ciasta z gwoździami i śrubkami...
— A! a! — więc jesteśmy w domu!
Twarz Gottlieba rozjaśniła się. Aż zaklaskał w dłonie z radości:
„Więc mamy winowajczynię!“
Tschudi pokręcił głową przecząco:
— Jest pewne, że Anna Göldi wyjechała... Nie znajduje się nawet w naszym kantonie... Owe zaś podejrzane wymioty nastąpiły już po jej odejściu.
Gotlieb wzruszył ramionami:
— No, to ja nie wiem, jak ona te sztuczki przysyła... Ale dałbym głowę za to, że to ona je przysyła...

Na progu od chwil kilku stała pastorowa, która przyszła dowiedzieć się o zdrowie dziecka. Postąpi-