Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/111

Ta strona została przepisana.

I dodał po namyśle:
— My musimy mieć swoją własną narodową kulturę, która bez religji jest, jak to — (pokazał figę) — ażebyśmy mogli skupiać się w rozsypce dla... naszego narodowego ideału.
— Jakim jest ten nasz narodowy ideał? — pytał mniemany Judejczyk.
Już cokolwieczek podchmielony Gotlieb kiwnął się na to w krześle — ziewnął szeroko — i rzekł głosem sennym:
— Udawanie, że my wszyscy chcemy wrócić do Palestyny! Ale pan musi mnie zaprowadzić — do hotelu... Już nie trzymam się na nogach...


ROZDZIAŁ XV.
Specjalista.

„Czary?“
Światłemu doktorowi praw, sędziemu Tschudi, nie łatwo było w to uwierzyć. Wczarowywanie szpilek w łono dziecka na odległość wydawało mu się procedurą zbyt zawiłą, aby mogła zdobyć się na nią prostaczka Anna Göldi, choćby coś podobnego nawet było możliwe. Przytem z dwuletniego obcowania z tą pracowitą i naogół cichą dziewczyną wniósł, że była dobra, nieskłonna do fałszu, życzliwa jego domowi; niewątpliwie ostatnio opuszczająca się w obowiązkach, trochę lekkomyślna, może chwilami „bzikowata“ — np. to jej dziwne wejście do kościoła z piosenką na ustach — wszelako nie czarownica! Lecz fakty przemawiały przeciw