Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/113

Ta strona została przepisana.

Najprawdopodobniej, przenikliwy lekarz żydowski instynktem starej rasy — mimo wszelkich mętów, któremi mądrość narodu zamroczyła jego głowę, odgadł psychologję ojca i nie odważył się wyjawić mu swoich domysłów, w obawie, że tylko siebie zdyskredytuje w oczach nieufnego względem żydów goja. Nie chciał narażać swojej sławy na szwank hipotezą „nieprawdopodobną“ w oczach rodzicielskich. Aptekarz, podzielający poglądy lekarza, nie ważył się również na krok tak ryzykowny, który musiałby go pokłócić na zawsze z doktorstwem i pozbawić zyskownej klienteli: wiecznie lecząca się doktorowa Tschudi, używająca mnóstwa maści i kosmetyków z Paryża, i dziecko, które zakarmiano przy każdym napadzie słabości lekarstwami w stu rozmaitych syropach, przecenianemi z tego względu w rachunkach aptecznych — były gratką, której nie należało wyrzekać się przez próby awanturnicze i napewno bezsilne. Zresztą Anna Göldi nie zasłużyła sobie na opiekę Engherca, którego amory odrzuciła z takim „bezwstydem“. Więc Engherc milczał i rzeczy pozostawiał naturalnemu biegowi.
Jednakże czuły zmysł sprawiedliwości, właściwy sędziemu fschudi, wyrobiony przez praktykę sędziowską, nie pozwalał mu na tak łatwe potępienie winowajczyni, której ująć niepodobna było za rękę, a która działała niepojętemi dla umysłu prawnika sposobami, znajdując się w znacznej odległości od swojej ofiary. Należało poradzić się kogoś, w tym wypadku bardziej doświadczonego, głębszego, gdy chodziło o ujęcie sił zaświatowych, ich przedziwnej sztuki i tajnych dróg działania.
Takim człowiekiem mógł być tylko ognisty krasomówca, uczony teolog, pastor Bleihand. Tedy dręczący