Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/127

Ta strona została przepisana.

powiedział młody duchowny. I oczy jego zaświeciły złowrogim blaskiem...
Wyszli.


ROZDZIAŁ XVII.
Decyzja.

Szli zwolna — albowiem Tschudi zatrzymywał się po drodze co chwila. Jeszcze duch jego walczył przekornie — może nie tyle opierał się trzeźwym umysłem narzuconej mu tak potężnie tylu świadectwami wierze w czary, ile nie mógł się pogodzić z myślą, że dziecko jego było ofiarą czarownicy i związanych z nią sił piekielnych. Bo jeżeli tak było naprawdę, to zachodziła obawa, iż siły ludzkie mogą nie uporać się ze straszliwą chorobą. Więc jeszcze przystawał — zwracał się do kapłana — zapytywał w udręce:
— A gdyby to wszystko było... iluzją?
Pastor Bleihand — mimo, że nie był skłonny do wybuchów dobrego humoru i niemal nigdy się nie śmiał — aż zatoczył się, wybuchnąwszy śmiechem.
— Ha! ha! ha! sam wiesz, doktorku, że nie możesz wątpić. Szkoda!... zapomniałem pokazać ci list, który posiadamy w bibljotece — list pewnego cyrulika, który zaprzeczał czarom, ponieważ był... zgoła nieukiem. Wyjechał do Anglji, aby szerzyć tam swój protest przeciw czarom; a powrócił z wędrówki, przekonany... o swoim błędzie. Albowiem zetknął się tam z ludźmi najuczeńszymi — pokazali mu teksty święte — nauczył się wiele, powrócił do Szwajcarji i napisał list do władzy duchownej z prośbą o nałożenie nań pokuty kościelnej,