Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/141

Ta strona została przepisana.

— Może uszczypnęłaś ją czasami?
Dziewczynkę zabawiło to pytanie:
— Tak... nieraz...
— Może boleśnie?
— Nie!... nie! — broniła się dziewczynka.
— Ale mocno?... bardzo mocno!
— Tak jest... bardzo mocno! — zgodziła się dziewczynka, wyczuwając instynktem, że odpowiedź ta spodoba się proboszczowi.
— W bok...
— I w bok także...
— I w plecy...
— Tak... i w plecy!
— I czy to bolało Annę Göldi?
— Nie!... nic a nic...
— A mamę bolałoby takie zeszczypnięcie?
— Oj, bardzo... Mama jest taka delikatna!
— A ona nie krzyczała?
— Ani trochę.
Przewodniczący komisji śledczej odwrócił się do jej członków, porozumiewawczo spojrzał na nich i ozwał się szeptem po łacinie:
— Punkty niebolesne... znamiona czarownicy.
Nawet burmistrz pokręcił głową znacząco, wzorem innych. Pisarz notował:
„Niejednokrotnie przesłuchiwana skonstatowała punkty nieczułe na ciele podejrzanej... zarówno na biodrach, jak i na karku...“
Pani Tschudi podniosła chusteczkę, zroszoną łzami, do oczu i zagryzała wargi, aby nie krzyknąć z przerażenia! Z min obecnych rzeczoznawców wyczytywała, że