dziecko jej niewątpliwie zostało „uroczona“ przez moc djabelską.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nie będziemy opisywali szczegółów dalszej indagacji. Stwierdziła ona obraz pełny tajemniczej choroby. Co prawda dziewczynka, opisując swoje wymioty, zacinała się nieraz, mieszała się i bladła, ale nie było w tem nic dziwnego. Dręczyły ją okrutne wspomnienia. Burmistrz, pragnąc okazać czynny udział w dochodzeniu sprawy, zadał Miggeli przenikliwe pytanie:
— A czy nie widziałaś przypadkiem, kochanie, Anny Göldi już po jej odejściu?
Miggeli zatrzęsła się ze strachu. Coś przypomniała:
— Tak! tak... przychodziła do mnie w nocy.
— Jak to było?
— Podeszła pod okno — tłukła w szybę i poruszała lufcikiem... Wołała na mnie po imieniu: „Miggeli! Miggeli!“... Miała głos dziwny — piszczała, jak kot...
I znowu obecni zamienili ze sobą znaczące spojrzenia. Burmistrz pytał dalej:
— Czy to było we śnie?
— Naprzód we śnie... ale potem nie we śnie... Wstałam z łóżeczka — lufcik był otwarty...
— A przedtem?!
— Przedtem był zamknięty.
— Co było później?
— Potem znowu wołała... i groziła mi jakoś... Słów nie pamiętam... Ale miała teraz głos wyjący... jak szczenię.
— Czy to nie wiatr poruszał lufcikiem?
— Nie!... wiatru nie było...
— Czy opowiadałaś o tem komu?