Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/153

Ta strona została przepisana.

ry, przed urodzeniem każdego człowieka, wiedzieć, na co ten i ów huitaj zda się i dokąd pójdzie po śmierci — wszelako poczciwego Tilliera, jeszcze przejętego myślą kościelną o zgodności wolnej woli jednostki z wszechwiedzą i wszechmocą Boską, uraziła mocno ta kara bez osobistej winy i nagroda bez widomej zasługi. Bo czyliż świat nie stawał się w ten sposób niejako teatrem marjonetek, poruszanych Ręką Fana nad Pany i bezopornych w tej Ręce?!
Nadto wizja nieszczęsnego Serveta, upieczonego na wolnym ogniu przez Kalwina — jakkolwiek mistrz-reformator usprawiedliwił się dostatecznie powołaniem się na tradycje Starego Zakonu, tępiącego ogniem i mieczem bluźnierców przeciw Imieniu Pańskiemu nie dawała mu spokoju... I oto, jako zdarza się, że ludzie, stojący nad przepaścią, skaczą na jej dno w zawrocie głowy, tak i on postanowił sobie przejść... na Judaizm. Rozważył bowiem, że skoro reformatorzy katolicyzmu powołują się jeszcze gorliwiej, niż prawowierni następcy św. Piotra, na Stary Zakon, „podstawę Nowego“, to należałoby poprostu zawrócić do źródła.
Tedy gdzieś w Alzacji odnalazł pewnego rabina, do którego jął chadzać na naukę i wysłuchiwać jego komentarzy Pięcioksięgu i Proroków w najwyższym wyrazie prawdy objawienia, albowiem podług tekstów hebrajskich samego Ram-bama. Jeszcze coś go popchnęło ku temu: — sam tekst ewangieliczny, głoszący ustami Chrystusa: „Nie przyszedłem, aby odmienić Zakon, lecz aby Zakon spełnił cię co do joty.“[1]

I gotów był już nawet do najwyższego poświęcenia,

  1. Św. Mateusz Roz. V 17. 18.