— Jakie nieszczęście?
Pastor nałożył okulary. Czytał:
„Szeroko rozchodzi się po świecie sława Twojej dobroczynności i mądrości. Poważam się liczyć na Twoją humanitarność. Dziecko moje, jedynaczka, kaleka od urodzenia, po odejściu służącej u mnie przez dwa łata Anny Göldi, obecnie pańskiej służebnej, zachorowało śmiertelnie. Ponieważ choroba ta zbiega się dziwnie z momentem odejścia naszej służącej, którą Miggeli kochała i nawzajem była przez nią kochana, ja, strapiony głęboko jej ojciec, i równie strapiona matka pokładamy nadzieję w Bogu, że powrót Anny Göldi, choćby na czas krótki, może okazać na małą wpływ zbawienny. Jak choroba przyszła z jej odejściem, tak przejść może z jej powrotem. Liczę na to, czcigodny pastorze, że nakłonisz Annę do odwiedzenia domu jej dawnych chlebodawców, gdzie nie doznała przecie krzywdy w ciągu dwuletniej służby. Przysięgam, że. o ile zachodzi tu pomyłka — o ile Anna Göldi nie będzie w stanie okazać pomocy małej, odeślę ją z powrotem na własny koszt, — (na mój koszt też niech przyjedzie) — do domu pana pastora. Niechaj wzruszą Cię łzy matki, gdyby moja prośba nie miała Cię poruszyć.“
Pastor zdziwił się:
— Chodzi o rzecz tak prostą... Dlaczego nie zwrócicie się wprost do niej?
— Były trudności... Może dlatego ku zdumieniu dostojnego sędziego naszego kantonu podejmowano jakieś kroki niestosowne, zawiłe, które spłoszyły tę... prostaczkę... Bodaj nawet cała sprawa kradzieży u Steinmüllera