Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/161

Ta strona została przepisana.

była sfingowana w tym celu, aby ściągnąć Annę do łoża „chorej“ — napuszczał mgłę agent, umyślnie starając się być zawiłym w sprawie, która nie dawała się wyłożyć prosto.
Pastor w zadumie obracał list. Szlachetny ton jego budził zaufanie. Godzi się nadmienić, że sędzia Tschudi napisał go szczerze, z własnego natchnienia — pokazał go jednak przed wysłaniem pastorowi Bleihandowi i za jego poradą dodał ostatni ustęp od słów: „Przysięgam“.
— Dobrze — rzekł Tillier — zechce pan tu poczekać. Pomówię z Anną.
Zeszedł na dół do kuchni.
Anna karmiła psa.
— Anno! — rzekł pastor — jestem w wielkim kłopocie. Nie chciałbym z tobą rozstawać się choćby na dni parę. Ufam ci bezgranicznie... Ale zaszły poważne okoliczności — są rzeczy niejasne, których wytłumaczyć sobie nie mogę. Z jednej strony powiadomiony jestem, że policja nasza zamierza wysiedlić cię z Ferney... nawet z granic kantonu. Z drugiej strony — upomina się o twój powrót do Glarus człowiek dostojny, tameczny sędzia i twój dawny chlebodawca.
Dziewczyna pobladła — zatrzęsła się cała.
— To okropne! to okropne!... Więc już do końca życia niema dla mnie spokoju!...
W urywanych słowach opowiedziała pastorowi krótko, że była przedmiotem prześladowania, że młody Steinmüller powiadomił ją, iż imputują jej uroczenie dziecka Tschudich; życiu jej grozi niebezpieczeństwo.
— Dlatego uciekłam i schroniłam się tutaj! — zakończyła, zalana łzami. Ale i tu dręczą mię i prześladują... Mój Boże! mój Boże! co ja komu zawiniłam?!