Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/164

Ta strona została przepisana.

dzia Tschudi wierzy w twój wpływ leczniczy na dziecko... Może mylisz się, że mała nienawidzi ciebie... może raczej zatęskniła za tobą — u dzieci miłość i nienawiść są kaprysem — przypuszczam, że owa Miggeli podziela wiarę swego ojca... A to ważne — to ważne!
Otworzyła usta szeroko ze zdziwienia:
— Jakże to ja mogę ją uleczyć?
— Możesz... Da Bóg, że będziesz mogła!...
Potrząsała z niedowierzaniem głową:
— Do tego trzeba być djabłem.
— Nie, aniołem!...
— Nie jestem aniołem.
— Jesteś poczciwą dziewczyną... Chrystus przykładał ręce do ciała cierpiących — spoglądał im w oczy — i uzdrawiał trędowate i kaleki.
— To Bóg!
— Tak jest, Bóg!... Ale Bóg pomaga niewinnym i daje im moc, żeby ocalić ich z opresji... Nie jest wykluczone — powtórzył z naciskiem — nie jest wykluczone, że kiedy twoja wielka wiara spotka się z wielką wiarą w innym, który szuka twojej pomocy, a zarazem ty sama w moc swoją uwierzysz — to stanie się... cud! To się zdarza, cokolwiek powiadają niedowiarki...
Miał chęć znowu zacytować racjonalistę Montaigne'a, ale już tym razem w opozycji z jego ryczałtowym sceptycyzmem.
— Więc jedź i próbuj... W każdym razie, jeżeli nawet nie uda ci się małej przynieść ulgi w chorobie, nie będziesz wygnanką, wrócisz do mnie bezpieczna i spokojna — masz na to słowo sędziego Tschudi. A przedewszystkiem... jesteś pod mocą Boga — On krzyw-