Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/174

Ta strona została przepisana.

się zasłaniał Bogiem. Rozpustniku!... opowiem twoje sprawki... Niech mi jeno włos utrącą z głowy, będę wiedziała, jak mam się bronić... Ot, znalazł się święty.... He! he! he!
Wysłuchał ją spokojnie... Przeczekał, aż ten spazmatyczny śmiech ucichł. Naówczas rzekł twardo:
— Nie powiesz nic, Anno... Nic!
— Dlaczego?!...
Pytała, lecz w jego tonie była taka pewność, iż głos jej drgnął obawą.
— Sama wiesz, Anno!...
Przysiadł na ławie pod ociekającym wilgocią murem. Postawił krucyfiks pomiędzy sobą a stojącą przed nim, jakby w ten sposób stawiając dla niej nieprzekraczalną granicę — i mówił powoli, a z naciskiem na każdym niemal słowie:
„Nie powiesz nic, Anno, boś przysięgła na krzyż. Nic powiesz, bo nie zaryzykujesz krzywoprzysięstwem zbawienia dusznego. Jeśli-ś jesteś opętana przez złego ducha, nie przemienisz sobie czyśćca na piekło, dodając do swych grzechów największy — krzywoprzysięstwo. Nie powiesz nic, bo i ja nic nie powiem. A nie powiem nic, gdyż lituję się nad tobą i nie chcę zwiększać kary, jaka może ci grozić za twoje winy. Nie dochodzę własnej krzywdy, gdyż jeno krzywda dziecka leży mi na sercu. Wiesz sama, jako chciałaś mnie skusić — wiesz, coś uczyniła ze mną.
— Ja? I — przerwała mimowoli — to ty sam...
— Pociągnęłaś mnie, dziewczyno, za sobą... Demon wstąpił w twoje oczy kuszące — w twoje kwitnące wargi — w twoje włosy płomienne — w twoje ciało gibkie — w twój śmiech ponętny, w głos wabiący. Nie by-