Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/187

Ta strona została przepisana.

mieszanym — z duchownych, urzędników i obywateli miejscowych, o wyraźnie demokratycznym charakterze, jak przystało republikańskiej z ducha Szwajcarji, albowiem w skład sądu wchodzili: piekarz, młynarz, cukiernik, rzeźnik, obok pastora Bleihanda, pasterza duchownych owieczek, i wielkiego handlarza bydła, posiadającego rogate i nierogate stada w imponującej liczbie kilkuset głów. Sąd ten, przypominający sądy szeffenów — t. j. łączący osoby urzędowe z wybrańcami gminy — stosował procedurę nader zawiłą, stapiającą odwieczne tradycje z powiewami nowego ducha, albowiem po części sądził podług akt piśmiennych, nie widząc zgoła oskarżonej, po części wyłaniał z siebie komisje, które przesłuchiwały wielokrotnie podsądną, poczem cały komplet starał się uzgodnić jej zeznania, oraz zeznania również komisyjnie przesłuchanych świadków.
Ulegając nowym prądom nie użył odrazu tortur, zadawalniając się kilkakrotnem osmaganiem czarownicy, którą w tym celu sprowadzony z miasta Wyl mistrz katowskiego rzemiosła Wolmar — potomek zubożałego, pozbawionego tytułu, rodu szlacheckiego — obnażał do cna z szat. Sędziowie duchowni gwoli wstydliwości asystowali przy tego rodzaju widowiskach w maskach, a raczej przywdziewali pozostałe w szatniach klasztornych dominikańskie kaptury z otworami dla oczu.
Anna z przerażeniem spoglądała na te twarze bez twarzy — w miarę ciosów, które pozostawiały krwawe pręgi na jej plecach, udach, ramionach i brzuchu, słabła widocznie i coraz skłonniejsza była pod wpływem bólu do ujawnienia tajemnic swego piekielnego rzemiosła. Mrok wokół sprawy wczarowania w żołądek dziecka gwoździ, drutów, igieł i szpilek, stopniowo się rozpraszał