Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/26

Ta strona została przepisana.

prawda wyjęta z pod prawa ciężkiej pracy, Bo-ć i ona nie pokładała nigdy rąk — nie uchylała się od licznych obowiązków, które spadły na nią od dziecka, jako że pochodziła z ubogiej rodziny, a obecnie ciążyły na osieroconej wcześnie, jako służącej w domu doktorstwa Tschudi, pod okiem kapryśnej i wymagającej pani doktorowej. Ale biła z niej jakaś dziwna ochota — wesoły temperament wybijał się ponad wszystkie zawody i gorycze jej wcale zawiłych losów życiowych. Pochodziła z południowego kantonu, gdzieś z nad granicy Włoch — była dzieckiem nieślubnem z niewiadomego ojca — budziła zdumienie złotą barwą swoich włosów, które i w tej chwili rozsypywały się z pod chusty, stanowiąc dziwny kontrast z parą czarnych, błyszczących oczu, jakie zwykły płomienieć żądzą życia na twarzach rodowitych Włoszek. Była kształtna i wysoka — posiadała lekki chód górskiej kozicy, jaką być się zdawała, gdy wdzierała się szalonym biegiem na skały i urwiska w jedynym dniu wolnym od pracy na przestrzeni tygodnia — w Niedzielę.
Nie czuła zbytniego nabożeństwa do kościoła — i bodaj tylko spacerem, w zapamiętaniu, obrała drogę w góry przez plac zboru. Ujrzawszy naraz otwarte wrota kościoła, przystanęła ciekawie na progu. Jakiś dziwaczny uśmiech przewinął się po jej kraśnych ustach: nie była miłośniczką kazań pastora, ale znała go dobrze: mieszkał przecież na pierwszem piętrze domu doktorstwa, u których służyła, i nieraz wieczorami przysłuchiwała się kazaniom, które pastor wygłaszał wobec małżonki, przygotowując się przy otwartych oknach do kampanji Niedzielnej.
Ponieważ w Glarusie uchodziła za „troszkę pomie-