Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/42

Ta strona została przepisana.

townością jego napadu, acz silniejsza odeń z natury, słabła przytłoczona jego kościstem ciałem. Natomiast jego siły pod naporem bezpamiętnej żądzy, zda się, urosły w dwójnasób...


ROZDZIAŁ IV.
Przysięga Anny Göldi.

Jednakże nie zmógł jej.
Przyszedł jej z pomocą przypadek. Jakkolwiek i ona, podobnie do tyłu kobiet, które uległy gwałtowi, nie sięgnęła świadomie po broń najskuteczniejszą — pomógł jej instynkt podczas tej uporczywej walki. Broniąc się, odpychając napastnika, kolanem uderzyła go w najczulsze miejsce tak boleśnie, iż omdlał. Wywrócił się z okrutnym jękiem i nadomiar uderzył skronią o sterczący z pośród mchu ostry głaz. I zaraz wąska struga krwi zasączyła się na jego policzku.
Anna Göldi porwała się z ziemi.
— Zdechlaku! — krzyknęła w triumfie i kopnęła go nogą.
Ale nie odzywał się. Naraz ujrzała krew na jego twarzy. Przypadła doń strwożona:
— Wstańcie! — próbowała go dźwignąć.
Nieruchomie opadło jego ramię. Twarz jego wydawała się trupio bladą. A krwawa wstęga na policzku zdwajała jej lęk. Przez chwilę była bliską obłędu.
— Trup?! — pomyślała.
I włosy jej zjeżyły się na głowie. Szalała — oto zjawią się ludzie i napiętnują ją słowem: „Morderczyni!“
Zaciskała ręką usta, jakby bojąc się, że wybuchnie