Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/58

Ta strona została przepisana.

skoro fakty przemawiały przeciw niej, a ona nie umiała... nie chciała... nie mogła się tłumaczyć?...
Jeszcze przestępując próg, usłyszała słowa pastorowej:
— A wszystko stąd, że nie była nigdy nabożna... Moja pani! jakże to ona zuchwale, wdarła się dziś do kościoła — podczas ka-za-nia...

∗             ∗

Zaledwie Anna Göldi jęła składać w węzełek swoje rzeczy, już zjawiła się w alkowie pani domu z małą. Właściwie Miggeli pociągnęła matkę, poskoczywszy za próg jadalni:
— Chcę zobaczyć, jak ona sobie pójdzie, mamo!...
Matka była, jak zawsze, posłuszna kaprysowi swojej pieszczoszki. Stanęła nad Anną Góldi, zimna, nieubłagana, niejako pilnując jej odejścia bez zwłoki. Może gdzieś w głębi jej egoistycznego serca kotłował się jakiś żal, że traci po dwóch latach wprawną, znającą jej przyzwyczajenia, pracowitą, dobrze gotującą, a nadewszystko tanią i niewymagającą służącą. Ale ponad żalami gospodyni stało pokrzywdzone i zaniepokojone serce czułej matki: czego jeszcze można doczekać się od tego „flejtucha! Bo to było już pewnikiem: porządna służąca opuściła się i nie budzi więcej zaufania.
Anna Göldi na ten raz popadła w złość:
— Czemu pani stoi nademną, jak djabeł nad dobrą duszą?... Toć nic nie ukradnę... Nie jestem złodziejką!
W gardle pani Tschudi zaschła odpowiedź. Zdumiona była zuchwalstwem swojej służącej — pierwszem zuchwalstwem. Nie znalazła słów odpowiednich do tego wybuchu. I zamruczała tylko: