Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/64

Ta strona została przepisana.

miłością“ — jak wyraził się z emfazą w swoim kwiecistym języku. Tem bardziej ona kryła przed nim cenną szkatułkę, jakby w niej schroniła się jego miłość i wraz z nią od niej ulecieć musiała.
To złudzenie pozostało jej nawet wówczas, gdy pewnej nocy Hans zniknął. Jeno na progu swego pokoju znalazła bukiet niezapominajek i wianuszek z alpejskich szarotek — niby zapowiedź powrotu i obietnicę Miłości, która nigdy nie zapomina.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Teraz pod szopą, patrząc w zamglone niebo, w którem wisiały jeszcze ostatnie krople deszczu, rozsnuwała następne bolesne wspomnienia.
Hans odszedł — ale coś jej z siebie pozostawił. Uczuła to w rozkosznem drgnieniu łona. Miała zostać matką.
Urodziła...
Nie było nikogo przy porodzie. Nikogo prócz starca, patrzącego na nią wzrokiem nienawiści i wyrzutu. Pomogła sobie sama. Potem...
Zapadła w gorączkę połogową. Nie wie sama, ile dni i nocy leżała nieprzytomna. Zbudziła się pewnej nocy — dziecka nie było przy niej.
W kącie stał przed obrazkiem Matki Boskiej dziad, tłukł się w piersi prawą ręką, drugą trzymał coś, czem postukiwał w glinianą podłogę, modlił się i wołał:
— Musiałem!... musiałem!
— Gdzie dziecko?! — rzekła.
— Urodziło się nieżywe! — odparł głucho.
— To kłamstwo! to kłamstwo!
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się zagadkowo. Owo coś stuknęło znowu w podłogę. Przy blasku lampki,