Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/78

Ta strona została przepisana.

była mina aptekarza, gdy je zadawał. Ponieważ obecni — ze względu na wyższy poziom inteligencji i sympatje protestanckie dla „narodu proroków“ — byli przekonani, że co do rytuału krwi mowa może być tylko o jakiejś tajnej, nawet samym żydom nieznanej sekcie, przenigdy zaś o całym ludu Izraela, osaczono aptekarza pytaniami, jak może stawiać tak dziwacznie sprawę: przecie miljony żydów od wieków spożywają przaśniki, a ledwo jedno chrześcijańskie dziecko tu i ówdzie co kilkadziesiąt lat przepada przed świętami Paschy. Aptekarz zrobił na to minę tajemniczą i już szeptem — niby rzeczy, zwierzone mu przez pewnego przechrzczonego rabina w Strassburgu — opowiedział, jak odbywa się tajna przesyłka do gmin Izraela w zaufane ręce kilku uncyj chrześcijańskiej krwi, które podzielone zostają na atomy i w najdrobniejszej mierze przez lat kilkadziesiąt spełniają swój obowiązek. Na dowód tej możliwości znawca farmakolog rozgadał się o potędze jednej molekuły kurary, mogącego służyć Indjanom do zatrucia tysięcy strzał i wygubienia setek ludzi z wrogich plemion.
Słuchano jego wywodów z tchem zapartym. Doktór Tschudi był porwany temi rewelacjami. Ale w tej samej chwili pobladła żona położyła mu dłoń na ramieniu i cicho rzekła:
— Musimy iść... Pastorowa przysłała swoją służącą po nas... Miggeli ciężko zasłabła!
Łzy ją dusiły.
Doktorostwo Tschudi wycofali się dyskretnie z gościnnego domu. Najemny stangret na żądanie doktora, ile sił, popędził biczem konie...