Strona:Leo Belmont - Zbrodniarze.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

„I ta ohyda miała się odrodzić... Ta ohyda miała zajrzeć w jej twarz oczyma dziecka i zarzucić jej ręce na szyję i domagać się pieszczoty. Więc ona winna była teraz co dnia — przez lata całe — widzieć swoją mękę w ruchach dziecka — i opiekować się czule swoją hańbą — i w krwi swojej naraz postrzegać plugawe męty krwi niewiadomego ojca! „Instynktem macierzyńskim“ powinna była całować teraz podłą twarz gwałciciela, odradzającą się w rysach dziecka... oglądać co dnia owoc nikczemności, przed którą zamknęły się omdlałe jej oczy w godzinie gwałtu...
„Nie! natura jest okrutną — ale nie w tym stopniu, jak każe jej być okrutną pan prokurator. Bo ona nie żądała od matki miłości dla tego dziecka. Bo ona pozwoliła jej znienawidzieć własne wnętrzności!... Bo ona posłała jej na pomoc szlachetnego starca, który ulitował się nad jej męką, i skorzystał ze swojej wiedzy, aby ją... uzdrowić!... Ten starzec, którego imię nie ma na sobie ani jednej plamki, nie podał rąk nad grobem — zbrodni, ale zlitował się nad wielkiem nieszczęściem. On nie mordował, on zabitą moralnie powracał życiu. On nie niszczył szlachetnych nasion życia; on oczyszczał łono kobiety od nikczemnych śladów nikczemnej zbrodni. A za to należy mu się cześć, nie zsyłka, jak i jej należy się nie Sybir, ale współczucie...
„Sędziowie! oskarżyciel żąda od was, abyście przez wasze posłuszeństwo prawu potwierdzili prawo natury...
„A ja pytam — które prawo natury?!
„Czy to, które pozwala rozkwitnąć nasieniu gwałtu, czy to, które szlachetną sztuką i szlachetną wiedzą, poświęceniem tego człowieka, który wiedział, że ryzykuje swoje dobre imię — i narażeniem własnego życia przez podsądną — prowadziło ku zbawieniu...
„Nie uwierzę, aby wasz obowiązek był tak twar-