Strona:Leo Lipski - Piotruś.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

kała powały, w miejscu, gdzie leżałem, ściany poruszały się ruchem falistym. W końcu pokój wyrzygiwał mnie triumfalnie na ulicę. Jeszcze długo słyszałem jego olbrzymi kaszel, który był podobny do śmiechu hippopotama lub osła. Nie zachodziłem do Batii, bo bałem się. Chodząc ulicami wieczorem, zaglądałem do parterów domów. Był lipiec i koszula przyklejała się do ciała. Miasto dyszało ciężko. Otwarte okna i story. Wszystko dzieje się na ulicy. Kto mógł, wychodził na dach, by się przewietrzyć. Idealna pora do podpatrywania. Onanizowałem się czasem pod jakimś oknem, lub skradałem się od strony podwórka, wybierając dogodny punkt, aby pozostać w cieniu.
W cieniu chciały być prostytutki, które miały reakcję odwrotną do fototropicznej. Dało się też zaobserwować częstsze niż u innych kobiet reakcje geotropiczne.
Czasem spotykałem pewną żebraczkę, już bardzo starą. Była niespokojna, puchły jej bardzo nogi. Siadywaliśmy razem na ławce. Mówiła:
— Widzisz, widzisz, jak psy gonią ci ludzie.
Dyszała ciężko.
— Jak psy. Milionerki z Ben-Yehuda. A co ty robisz? Ty śpisz w pokoju, prawda kochaneczku. Prawda? Może pożyczysz mi w takim razie pięć piastrów? No. Dla ciebie to nic nie jest. Widzisz? Jak te psy.
Równocześnie czułem coraz to bardziej, w sobie i na zewnątrz, przepaść wietrzenia się, kruchości.
Czasem jeździłem autobusami, pragnąc przekonać się, przez macanie, że to wszystko jeszcze istnieje. Ale to mało pomagało.
W końcu postanowiłem udać się do dr. Siegberta. Tego, co wystawił świadectwo.

3.

Tego wieczoru wszyscy mówili o trzęsieniu ziemi, które przespałem. Przyjęła mnie żona doktora. Ona też jest przejęta trzęsieniem ziemi.