Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

raz jednak Lewin chciał dowiedzieć się, co słychać u Szczerbackich, lecz nie miał odwagi zapytać się.
— A tobie jak się powodzi? — zapytał Lewin, spostrzegając, że nie wypada mu myśleć i mówić tylko o sobie.
Stepan Arkadjewicz wesoło mrugnął oczyma.
— Przecież według twego zdania nie można lubić kołaczy, gdy się ma placek z najlepszej pytlowanej mąki — twierdzisz, że to jest zbrodnia; ja zaś nie uznaję życia bez miłości — odpowiedział Stepan Arkadjewicz, rozumiejąc po swojemu pytanie Lewina.
— Nic jednak nie mogę poradzić na to, takim mnie już Pan Bóg stworzył... i doprawdy to tak niewiele szkodzi komubądż, a mnie sprawia tyle przyjemności...
— Czy znowu masz co nowego? — zapytał Lewin.
— Mam, mój kochany. Nie wiem, czy znasz typ ossyanowskich kobiet... kobiet, które widujesz tylko w swych snach... A jednak kobiety takie zdarzają się i na jawie... i kobiety te są straszne... bo widzisz: kobieta, to taki przedmiot, że choć ją będziesz najwięcej badać, ona zawsze będzie dla ciebie nowością.
— Więc w takim razie lepiej nie badać jej.
— Nie podzielam twych poglądów: jeden z matematyków powiedział, że cała rozkosz ukrywa się nie w odkryciu prawdy, lecz w poszukiwaniu jej.
Lewin przysłuchiwał się w milczeniu i pomimo wszystkich usiłowań nie mógł zrozumieć słów swego przyjaciela i pojąć rozkoszy, jaką sprawia badanie kobiet tego rodzaju.

XV.

Lewin i Stepan Arkadjewicz obrali sobie stanowisko niedaleko od rzeczki w niewielkim lesie, porosłym osiną. Gdy wózek stanął koło lasku, Lewin zaprowadził Obłońskiego na błotnistą, pokrytą mchem polankę, z której śnieg znikł już zupełnie i postawił przyjaciela w samym rogu, sam zaś po-