Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/269

Ta strona została skorygowana.

mawiać; gdy myślała o swym synu i o przyszłych stosunkach tego syna z matką, która porzuciła jego ojca, Anna do tego stopnia przerażała się tem co zrobiła, że nie była w stanie rozumować, lecz jako kobieta, usiłowała uspakajać się tylko bezpodstawnemi przypuszczeniami, pragnąc, aby wszystko pozostało po dawnemu, i aby można było zapomnieć o tem strasznem pytaniu: „co będzie z synem.“
— Proszę cię i błagam — odezwała się nagle Anna, zupełnie innym, szczerym i czułym głosem, ujmując rękę Wrońskiego — nie rozmawiaj ze mną nigdy o tem.
— Ale, Anno...
— Nigdy, pozostaw mi wszystko... znam dokładnie całą grozę mego położenia, lecz nie jest to tak łatwo, jak ci się zdaje, wybrnąć z niego. Pozostaw mi wszystko i spełnij mą prośbę: nigdy już nie mów ze mną o tem. Czy przyrzekasz mi?... Nie, nie... przyrzeknij mi!...
— Przyrzekam ci wszystko, lecz w każdym razie nie mogę być spokojnym, szczególniej teraz gdyś mi powiedziała o tem. Nie mogę być spokojnym, gdy ty jesteś niespokojną...
— Ja? — powtórzyła Anna — w istocie chwilami męczę się, lecz to przejdzie, jeśli ty nigdy nie będziesz mówił ze mną o tem; gdyż tylko wtedy dręczy mnie to wszystko, gdy ty poruszasz ze mną ten przedmiot.
— Nic nie rozumiem — zauważył Wroński.
— Wiem — przerwała mu Anna — że tobie z twym prawym charakterem trudno jest kłamać i żal mi cię szczerze. Zastanawiam się nad tem często, żeś ty dla mnie poświęcił całą swą przyszłość.
— Przed chwilą myślałem o tem samem: dlaczegoś ty właśnie wszystko poświęciła dla mnie, nie mogę więc wybaczyć sobie, że jesteś nieszczęśliwą.
— Jam nieszczęśliwa? — rzekła Anna, zbliżając się do niego i z uśmiechem, w którym malował się zachwyt i nieograniczona miłość, patrząc na niego: ja jestem jak