Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/315

Ta strona została skorygowana.

— A obraza? — zapytała Kiti — obraza nie da się zapomnieć, nie da — mówiła dalej, przypominając sobie swe spojrzenie, które rzuciła na Wrońskiego podczas ostatniego balu, w chwili, gdy muzyka przestała grać.
— Jakaż tu może być obraza? Przecież pani nie zrobiła nic złego?
— Jeszcze gorzej... wstydzę się tego.
Wareńka pokiwała głową i położyła swą rękę na ręku Kiti.
— Czegóż się pani wstydzi? — zapytała. — Przecież pani nie mogła powiedzieć człowiekowi, który patrzał na panią obojętnie, że pani go kocha?...
— Ma się rozumieć, że nie... nie powiedziałam mu o tem nigdy ani jednego słowa, lecz on przecież wiedział to... takich rzeczy domyśla się każdy ze spojrzeń, ze sposobu zachowania się... Choćbym żyła sto lat nie zapomnę tego...
— A więc i cóż z tego? Ja nie rozumiem, o co pani idzie, gdyż cała rzecz polega na tem, czy pani kocha go jeszcze, czy już nie — rzekła Wareńka, nazywając rzeczy wprost po imieniu.
— Nienawidzę go, a sobie nie mogę tego darować.
— Więc cóż z tego?
Wtsyd mi i przykro.
— Mój Boże, coby to było, gdyby wszyscy byli tak drażliwi i uczuciowi, jak pani. Niema panny, która nie przechodziłaby przez to, a zresztą to wszystko ma tak mało znaczenia.
— A cóż w takim razie ma znaczenie? — zapytała Kiti, spoglądając z ciekawością na Wareńkę.
— Bardzo wiele rzeczy — odparła Wareńka, uśmiechając się.
— Cóż takiego?
— Wiele, bardzo wiele rzeczy ma większe znaczenie... — rzekła Wareńka, nie wiedząc sama, co ma mówić;