Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Anna ujęła go za dłoń i pociągnęła ku sobie, nie spuszczając z niego spojrzenia.
— Rad jestem bardzo — rzekł, spoglądając chłodno na nią, na jej uczesanie, na jej suknię, o której wiedział, iż została włożoną naumyślnie dla niego.
Wszystko to podobało mu się bardzo, lecz już tyle razy miała sposobność podobać się!
I ten surowo-kamienny wyraz, którego tak bała się, odbił się na jej twarzy.
— Rad jestem bardzo — powtórzył. — A ty czyś zdrowa? — zapytał, obcierając chustką wilgotną brodę i całując ją w rękę.
„Wszystko jedno, co się teraz stanie — myślała — niech on tylko będzie tutaj, a gdy jest już ze mną, to nie może, nie ośmieli się nie kochać mnie.“
Wieczór przeszedł szczęśliwie i spokojnie w towarzystwie księżniczki Barbary, która skarżyła się mu, iż Anna podczas jego nieobecności zażywała morfinę.
— Cóż miałam robić?... nie mogłam sypiać... myśli przeszkadzały mi. Gdy on jest, nie zażywam nigdy... prawie nigdy.
Wroński opowiadał o wyborach, a Anna potrafiła zadawanemi pytaniami skierować rozmowę na jego powodzenie, to jest na przedmiot, o którym najchętniej rozmawiał; potem opowiedziała mu wszystko, co zaszło podczas jego nieobecności w domu i co mogło go zajmować... i te wiadomości również były bardzo wesołe.
Ale późnym już wieczorem, gdy pozostali sami, Anna, widząc, iż on znowu znajduje się pod jej wpływem, zapragnęła wyjaśnić przykrą kwestyę listu.
— Przyznaj się jednak, żeś rozgniewał się, odebrawszy mój list i że nie uwierzyłeś mi.
Z chwilą jednak, gdy to powiedziała, spostrzegła, że chociaż on był jaknajlepiej względem niej usposobionym, nie przebaczył jej jednak tego.