Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/271

Ta strona została przepisana.

które często powtarzała, przychodząc do zdrowia. I Anna spostrzegła nagle, co się dzieje w jej duszy... W istocie, była to ta myśl, co rozwiązywała rzecz całą: „tak, umrzeć!...“
„Wstyd i hańba i Aleksieja Aleksandrowicza i Sieroży i moja — wszystko to minie wraz ze śmiercią moją. Umrzeć, a on będzie żałował, będzie kochał mnie, będzie cierpiał z mego powodu“. Wyobrażając sobie wrażenie, jakie wywrze na Aleksieju Aleksandrowiczu wiadomość o jej śmierci, siedziała, nie poruszając się zupełnie, na fotelu i bawiła się pierścionkami, jakich miała parę na palcach lewej ręki; na twarzy jej odbijał się zastygły uśmiech współczucia ku samej sobie.
Dumania jej rozproszyły zbliżające się kroki, jego kroki; Anna nie odwróciła się nawet ku niemu, udając, że jest zajętą wkładaniem na palec pierścionków.
Wroński podszedł do niej, ujął ją za rękę i rzekł cicho:
— Anno, jeżeli życzysz sobie, pojedziemy pojutrze... zgadzam się na wszystko.
Anna milczała.
— Co powiesz na to? — zapytał.
— Ty sam wiesz najlepiej — odparła, i w tej samej chwili, nie mając sił wytrzymać dłużej, wybuchła płaczem.
— Porzuć mnie, porzuć! — mówiła, łkając — pojadę sobie jutro... zrobię nawet więcej. Któż ja jestem?... upadła kobieta, co ci kamieniem ciąży na szyi; nie chcę, żebyś się męczył z mego powodu, nie chcę! Uwolnię cię czemprędzej od siebie. Ty mnie nie kochasz, gdyż kochasz inną!
Wroński zaklinał ją, aby się uspokoiła, i zapewniały że zazdrość jej jest pozbawioną wszelkiej podstawy, że nigdy nie przestawał i nie przestanie jej kochać, i Annie zdawało się, że ucho jej łowi w jego głosie dźwięk łez i że na ręce swej czuje ich wilgoć! I w jednej chwili namiętna, rozpaczliwa zazdrość jej przeszła w również namiętną, rozpaczliwą miłość; obejmowała go i obsypywała pocałunkami jego głowę, szyję, ręce.