Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/39

Ta strona została przepisana.

tem żadnego kłopotu... lepiej nawet będzie, gdy pojadę bez ciebie.
— Masz racyę! — zawołał Stepan Arkadjewicz — a ty Kiti pojedziesz?
— Ja? Po cóż ja mam jechać? — zapytała Kiti, rumieniąc się i spoglądając na męża.
— A pani zna Annę Arkadjewnę? — zapytał ją Wesłowski — nadzwyczaj sympatyczna kobieta!
— W istocie — odparła Kiti, rumieniąc się jeszcze bardziej, poczem wstała i podeszła do męża.
— Jedziesz więc jutro na polowanie? — zapytała.
Zazdrość jego wzmagała się nieustannie w ciągu tych paru minut, szczególniej zaś pod wpływem rumieńca, jaki oblał policzki żony podczas rozmowy jej z Wesłowskim. Teraz, słuchając słów Kiti, Lewin rozumiał je po swojemu. Chociaż później, gdy przypomniał sobie o tem, wydawało mu się to śmiesznem, teraz jednak był przekonanym, że, jeżeli Kiti pyta się go, czy jedzie na polowanie, to interesuje się tem tylko dlatego, aby wiedzieć, czy będzie chciał sprawić tę przyjemność Wasieńce Wesłowskiemu, w którym Kiti, według pojęć Lewina, była już zakochaną.
— Tak, ja pojadę — odparł nienaturalnym głosem, wzbudzającym w nim samym obrzydzenie.
— Wstrzymajcie się przez jutro, niech Dolly nacieszy się mężem... jedźcie dopiero pojutrze — rzekła Kiti.
Lewin tłómaczył już sobie słowa Kiti w następujący sposób: „Nie rozłączaj mnie z nim; że ty pojedziesz, to mnie nic nie obchodzi, pozwól mi jednak nacieszyć się towarzystwem tego zachwycającego młodego człowieka.“
— Możemy jechać pojutrze, jeżeli życzysz sobie tego — odparł Lewin z niezwykłą uprzejmością.
A tymczasem Wasieńka nie podejrzewając nawet zupełnie tych cierpień, jakie obecność jego sprawiała gospodarzowi, wstał zaraz po odejściu Kiti od stołu i podszedł ku niej, spoglądając na nią z pobłażliwym uśmiechem.