dziewczęta, trzymające się pod ręce szeleszczące nakrochmalonemi zapaskami, to małe dzieci, wrzaskliwie goniące się dokoła, to starsza młodzież, w granatowych i czarnych paddiowkach i szubkach, w czerwonych koszulach, ustawicznie wypluwająca łupinki gryzionych nasion, to wreszcie służba folwarczna lub ciekawi, przypatrujący się korowodowi. Obie starsze panie weszły do samego koła, a za niemi Liza, w niebieskiej sukni, z takąż wstążką we włosach, z szerokimi rękawami, okrywającymi jej długie, białe ręce.
Eugenjusz nie chciał wychodzić, ale ukrywać się byłoby śmiesznem. Znalazł się wkrótce na ganku z papierosem w ustach, witając się z dziećmi i chłopami. Z jednym z nich wdał się w rozmowę. Kobiety tymczasem śpiewały pełnemi piersiami do tańca, bijąc do taktu w dłonie.
— Pani prosi — odezwał się malutki chłopczyna, podchodząc do Eugenjusza, który nie słyszał wołania żony. Liza chciała żeby popatrzył na taniec a zwłaszcza na jedną z kobiet, która szczególnie jej się podobała. Była to Stepasza. W żółtej zapasce, w plisowanym staniku bez rękawów i w jedwabnej chusteczce nosiła się w tańcu szeroko i energicznie, wesoła i rumiana. Tańczyła zapewne doskonale, ale on tego nie widział.
Strona:Lew Tołstoj - Djabeł.djvu/57
Ta strona została przepisana.