Strona:Lew Tołstoj - Wiatronogi.djvu/47

Ta strona została przepisana.

częła stękać tak głośno, że zwróciła uwagę wszystkich. Po chwili zległa, wstała, znowu się położyła. Stare matki zrozumiały, co się święci, ale młodzież zaczęła się niepokoić i porzuciwszy wałacha okrążyła klacz. O świcie przybył stadninie źrebak, zataczający się jeszcze na słabych nóżkach. Fedź wezwał koniuszego. Matkę wraz z synkiem odstawiono do klatki, a reszta stada wyruszyła na paszę.


VIII.
Noc czwarta.

Wieczorem, kiedy zamknięto wrota i wszystko ucichło, srokacz zaczął w następujący sposób.
Podczas moich wędrówek z rąk do rąk miałem sposobność zrobić wiele spostrzeżeń nad ludźmi i końmi. Najdłużej popasałem u dwu właścicieli: u księcia oficera od huzarów, a później u staruszki, mieszkającej przy kościele św. Mikołaja. U oficera spędziłem najświetniejsze lata mego życia. Kochałem go, chociaż on był przyczyną mojej zguby i nikogo nie kochał — właśnie za to kocham go jeszcze. Podobał mi się głównie dlatego, że był piękny, szczęśliwy, bogaty i z tego powodu dla wszystkich obojętny.
Rozumiecie chyba podniosłość tego naszego