Strona:Lew Tołstoj - Za co.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.



X.

Zapał i nadzieja zapierały oddech w piersiach Albiny. Czując potrzebę podzielenia się ze swemi myślami, od czasu do czasu, uśmiechając się nieznacznie, pokazywała Ludwice spojrzeniem to szerokie bary kozaka, to znów spód tarantasu. Ludwika siedziała z miną poważną, zapatrzona nieruchomie przed siebie, co pewien czas wydymając wargi.
Dzień był jasny. Okalał ich ze wszystkich stron bezgraniczny pusty step, jaśniejący w promieniach rannego słońca srebrzystą barwą burzanów. Jedynie tylko z tej lub owej strony bitego traktu uwypuklały się nory susłów, z których jeden, wartownik, czuwał na wierzchu jamy, uprzedzając swych towarzyszy o zbliżającem się niebezpieczeństwie, poczem chował się przezornie.
Rącze konie baszkirskie sunęły bitym