Strona:Lew Tołstoj - Za co.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

tasu, począł udawać śpiącego i wyraźnie już usłyszał męski głos, wydobywający się ze skrzyni. Wczesnym rankiem udał się do policji, donosząc, że powierzone mu „polaczki“ wydają mu się coś podejrzane, gdyż zamiast nieboszczyków wiozą w skrzyni jakiegoś żywego człowieka.
Zachwycona powodzeniem, pewna, że już wszystko skończone i że teraz za kilka dni ona i mąż jej odzyskają wolność, Albina zdążała do zajazdu; wchodząc, ze zdziwieniem ujrzała przed zajazdem elegancki powozik, koło którego uwijało się dwóch kozaków. U wrót cisnął się tłum, zaglądając ciekawie w podwórze. Albina była tak pewna siebie, że nie przeszło jej nawet przez myśl, by spotkany zoprzęg i cisnący się u wrót tłum dotyczył jej choć cokolwiek. Wszedłszy w podwórze, rzuciła okiem pod tę szopę, gdzie znajdował się tarantas i w jednej chwili spostrzegła, że tłum zgromadził się właśnie koło jej tarantasu; równocześnie usłyszała rozpaczliwe szczekanie Trezora. Stało się to najstraszliwsze, cokolwiek stać się mogło. Obok tarantasu stał w lakierowanych butach, w jasnym mundurze, o błyszczących w słońcu guzikach, mężczyzna z